“But the leaders of Europe’s main powers should
also reflect on their own role: if they pay so little attention to the
democratic and legal niceties in Brussels, they should not be too surprised if
people like Mr Orban and Mr Ponta think they can run wild at home.”
“Gdybym ja był kapitanem
Titanica, statek by nie zatonął”
Prezydent (wcześniej kapitan) na twitterze, tydzień
przed referendum, które zdecyduje czy znieść go z urzędu
Dzisiaj w Rumunii referendum.
Magiczny trik polega na tym, że nawet Ci, którzy nie głosują w pewnym sensie
głosują. Ale po kolei.
Prezydent w Rumunii, wybierany w
wyborach powszechnych jest formalnie niezależny. Praktycznie, sprawujący ten
urząd obecnie - Traian Băsescu, ma silne powiązania z jedną a partii. Pech (?)
chciał, że akurat nie ma ona większości w Parlamencie. Sprawujący funkcję
premiera od maja br. Victor Ponta i prezydent nie lubią się zanadto. Rzecz dość
częsta i jakby skądś nam znana, ale w tym wypadku posunięta do ekstremum. Pan
prezydent i pan premier kłócili się np. kto ma jechać do Brukseli (też brzmi dziwnie znajomo), tyle że po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który
jednoznacznie wskazał na prezydenta … pojechał premier.
Premier Ponta został oskarżony o
plagiat w rozprawie doktorskiej. Oskarżenia miały być polityczne i inspirowane przez środowisko prezydenta. Ponta w pierwszym odruchu publicznie
oświadczył, że gdyby dowiedziono plagiatu podda się
do dymisji. Potem jednak zmienił zdanie, tłumacząc, że nie z powodu doktoratu
został premierem, więc z powodu doktoratu nie będzie rezygnował. Wspomniał też,
że zgodnie ze zwyczajami panującymi na Uniwersytecie w Bukareszcie jeśli
wymienia się książkę w bibliografii, nie trzeba tak zaraz co chwila oznaczać
przypisu… Trzy różne komisje wypowiedziały się w temacie, dwie potwierdziły
plagiat. Sytuacja była mocno komentowana w prasie krajowej, prasa zagraniczna
zaczęła roztrząsać sytuację w Rumunii, kiedy konflikt zaczął zagrażać rządom
prawa.
Gabinet Ponty zdołał przegłosować
ograniczenie kompetencji Trybunału Konstytucyjnego, przeniósł kontrolę nad
Rumuńskim Instytutem Kulturalnym z prezydenta na parlament, wymienił rzecznika
praw obywatelskich i przewodniczących obu Izb. Wreszcie, na początku lipca, wszczął
procedurę impeachmentu wobec prezydenta. Jego obowiązki przejął mianowany
zaledwie parę dni wcześniej nowy przewodniczący Senatu. Czy prezydent utrzyma
urząd rozstrzygnie właśnie dzisiejsze referendum. Zaniepokojenie wyraziła
unijna komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding, a premier został wezwany na
rozmowy z przewodniczącym Rady Europejskiej Hermanem van Rompuy oraz
przewodniczącym Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. Krytyczne uwago zgłosili też
ambasadorowie Niemiec i USA w Bukareszcie. (Warto spojrzeć na stronę
niemieckiego MSZ -
http://www.auswaertiges-amt.de/EN/Aussenpolitik/Laender/Aktuelle_Artikel/Rumänien/120711-ROUKrise.html). Być może właśnie oddaliło się wejście Rumunii do strefy Schengen.
Żeby referendum było ważne
zagłosować musi 50% uprawnionych. Dlatego też opozycyjna partia oraz prezydent
wezwali do bojkotu referendum. Za prezydentem głosuje więc pogoda – jest gorąco
i wielu nie będzie chciało opuszczać klimatyzowanych mieszkań.
Znajoma wybiera się na głosowanie,
ale chce wrzucić nieważny głos. „Byłoby wspaniale gdyby wszyscy tak zrobili”.
Czerwona karta dla wszystkich graczy, nie wiadomo czy choć
jeden zejdzie z boiska.
A już w listopadzie – kolejne wybory
parlamentarne.