Obok mieszkania mam targ z
warzywami i owocami. Pierwsze pomidory i pietruszkę kupiłam u sympatycznej pani, która miała nadzieję, że jak będzie
mówić do mnie bardzo powoli to ja wszystko zrozumiem (złudna nadzieja). Poszłam
więc do niej po kolejne pomidory z bezczelnym uśmiechem, i jak z znowu zaczęłam
tłumaczyć po angielsku, że ja nie stąd, chyba mnie sobie przypomniała. Ponownie
bardzo powoli i uparcie próbowała się ze
mną skomunikować po rumuńsku (bezskutecznie). Coś mi nawet pokazywała palcami,
żebym mogła zrozumieć ile mam zapłacić, ale ja nic nie zrozumiałam i z tego.
Jak chciałam kupić ogórki, do dała mi od kolegi ze straganu obok, pokazując, że
on ma ładniejsze. Wzruszyłam się. Będę już zawsze u niej kupować pomidory.
Nawet jakby wszystkie miała zgniłe! Coś
mi z tego wzruszenia przeskoczyło między synapsami i przypomniałam sobie, że w
przewodniku była oto taka przydatna fraza: Sunt din Polonia (jestem z Polski).
Jaka reakcja! Pani ze straganu była taka oszołomiona i zadowolona z tego faktu,
że bałam się, że zaraz po tym jak podzieli się tą radosną informacją z panem od
ładniejszych ogórków, obiegnie cały targ, żeby każdy usłyszał! Wzruszyłam się
jeszcze bardziej. Będę u niej kupować już zawsze i pomidory, i pietruszkę.
Choćby były zgniłe (zwłaszcza że wtedy dostane świeże od kolegi obok).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz