Zanim się pojawiły w mojej głowie
jakieś majaczenia o Małym Paryżu czy wyburzonych 20 cerkwiach, były takie oto
zachęcające do wyjazdu rozmowy.
Rozmowa pierwsza: Gratulujemy wyboru!
Ja: No i wtedy już będę w drodze do Bukaresztu.
X: A nie Budapesztu? Myślałem, że do Budapesztu…Bez sensu!
X: A nie Budapesztu? Myślałem, że do Budapesztu…Bez sensu!
Rozmowa druga: Dobre rady.
No i kup gaz pieprzowy.
Bezpańskie psy robią się agresywne od upału.
Rozmowa trzecia: mini wykład o wrednym słowie „lepiej”.
B. był w Bukareszcie przez trzy lata.
Wysłała go korpo i teraz odsyła do
Warszawy. B. cierpli, bo kocha Bukareszt, a może bardziej swoje w nim życie,
mniej anonimowe i bardziej wystawne. Próbuje więc mi tak opowiadać, żebym
trochę sobie wzięła z jego entuzjazmu i zadomowienia. Jednak ciągle mówi używając
słowa lepiej i w tym lepiej grzęźnie po uszy. Bo „lepiej” to wciąż nie jest
„najlepiej”, a być może nawet nie jest to „standardowo”, co najwyżej „zrobili
taki postęp odkąd przyjechałem”, więc było jeszcze gorzej a ciągle nie jest
dobrze?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz