niedziela, 22 lipca 2012

Złe miłego początki.



Zanim się pojawiły w mojej głowie jakieś majaczenia o Małym Paryżu czy wyburzonych 20 cerkwiach, były takie oto zachęcające do wyjazdu rozmowy.

Rozmowa pierwsza: Gratulujemy wyboru!
Ja: No i wtedy już będę w drodze do Bukaresztu.
X: A nie Budapesztu? Myślałem, że do Budapesztu…Bez sensu!

Rozmowa druga: Dobre rady.
No i kup gaz pieprzowy. Bezpańskie psy robią się agresywne od upału.

Rozmowa trzecia: mini wykład o wrednym słowie „lepiej”.
B. był w Bukareszcie przez trzy lata. Wysłała go korpo  i teraz odsyła do Warszawy. B. cierpli, bo kocha Bukareszt, a może bardziej swoje w nim życie, mniej anonimowe i bardziej wystawne. Próbuje więc mi tak opowiadać, żebym trochę sobie wzięła z jego entuzjazmu i zadomowienia. Jednak ciągle mówi używając słowa lepiej i w tym lepiej grzęźnie po uszy. Bo „lepiej” to wciąż nie jest „najlepiej”, a być może nawet nie jest to „standardowo”, co najwyżej „zrobili taki postęp odkąd przyjechałem”, więc było jeszcze gorzej a ciągle nie jest dobrze?!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz