poniedziałek, 30 lipca 2012

wszyscy wygrywają


Jutro pełne wyniki, ale zgodnie z cząstkowymi Prawie 87% głosujących opowiedziało się za usunięciem prezydenta. Zagłosowało jednak zaledwie 44% uprawnionych i tym samym referendum jest nieważne. Obie strony konflikty ogłosiły zwycięstwo własne oraz demokracji.

„no to cyrk trwa dalej” – skomentował znajomy.

niedziela, 29 lipca 2012

wszyscy głosują


“But the leaders of Europe’s main powers should also reflect on their own role: if they pay so little attention to the democratic and legal niceties in Brussels, they should not be too surprised if people like Mr Orban and Mr Ponta think they can run wild at home.”


“Gdybym ja był kapitanem Titanica, statek by nie zatonął”
Prezydent (wcześniej kapitan) na twitterze, tydzień przed referendum, które zdecyduje czy znieść go z urzędu


Dzisiaj w Rumunii referendum. Magiczny trik polega na tym, że nawet Ci, którzy nie głosują w pewnym sensie głosują. Ale po kolei.

Prezydent w Rumunii, wybierany w wyborach powszechnych jest formalnie niezależny. Praktycznie, sprawujący ten urząd obecnie - Traian Băsescu, ma silne powiązania z jedną a partii. Pech (?) chciał, że akurat nie ma ona większości w Parlamencie. Sprawujący funkcję premiera od maja br. Victor Ponta i prezydent nie lubią się zanadto. Rzecz dość częsta i jakby skądś nam znana, ale w tym wypadku posunięta do ekstremum. Pan prezydent i pan premier kłócili się np. kto ma jechać do Brukseli (też brzmi dziwnie znajomo), tyle że po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który jednoznacznie wskazał na prezydenta … pojechał premier.

Premier Ponta został oskarżony o plagiat w rozprawie doktorskiej. Oskarżenia miały być polityczne i inspirowane przez środowisko prezydenta. Ponta w pierwszym odruchu publicznie oświadczył, że gdyby dowiedziono plagiatu podda się do dymisji. Potem jednak zmienił zdanie, tłumacząc, że nie z powodu doktoratu został premierem, więc z powodu doktoratu nie będzie rezygnował. Wspomniał też, że zgodnie ze zwyczajami panującymi na Uniwersytecie w Bukareszcie jeśli wymienia się książkę w bibliografii, nie trzeba tak zaraz co chwila oznaczać przypisu… Trzy różne komisje wypowiedziały się w temacie, dwie potwierdziły plagiat. Sytuacja była mocno komentowana w prasie krajowej, prasa zagraniczna zaczęła roztrząsać sytuację w Rumunii, kiedy konflikt zaczął zagrażać rządom prawa.

Gabinet Ponty zdołał przegłosować ograniczenie kompetencji Trybunału Konstytucyjnego, przeniósł kontrolę nad Rumuńskim Instytutem Kulturalnym z prezydenta na parlament, wymienił rzecznika praw obywatelskich i przewodniczących obu Izb. Wreszcie, na początku lipca, wszczął procedurę impeachmentu wobec prezydenta. Jego obowiązki przejął mianowany zaledwie parę dni wcześniej nowy przewodniczący Senatu. Czy prezydent utrzyma urząd rozstrzygnie właśnie dzisiejsze referendum. Zaniepokojenie wyraziła unijna komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding, a premier został wezwany na rozmowy z przewodniczącym Rady Europejskiej Hermanem van Rompuy oraz przewodniczącym Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. Krytyczne uwago zgłosili też ambasadorowie Niemiec i USA w Bukareszcie. (Warto spojrzeć na stronę niemieckiego MSZ - http://www.auswaertiges-amt.de/EN/Aussenpolitik/Laender/Aktuelle_Artikel/Rumänien/120711-ROUKrise.html). Być może właśnie oddaliło się wejście Rumunii do strefy Schengen.

Żeby referendum było ważne zagłosować musi 50% uprawnionych. Dlatego też opozycyjna partia oraz prezydent wezwali do bojkotu referendum. Za prezydentem głosuje więc pogoda – jest gorąco i wielu nie będzie chciało opuszczać klimatyzowanych mieszkań. 

Znajoma wybiera się na głosowanie, ale chce wrzucić nieważny głos. „Byłoby wspaniale gdyby wszyscy tak zrobili”. Czerwona karta dla wszystkich graczy, nie wiadomo czy choć jeden zejdzie z boiska.

A już w listopadzie – kolejne wybory parlamentarne.




sobota, 28 lipca 2012

Kable, normalnie kable.


To nie jest odważna instalacja, która ma podkreślić coś bardzo hipsterskiego w letniej kolekcji Armaniego. To jest po prostu bardzo standardowy zespół kabli w Bukareszcie.

O wężowych splotach tych kabli można by pewnie napisać jakąś odę. Można by też tropić od kiedy tak jest czy to niedbalstwo XIXwieczne czy właśnie komunistyczne? Jednak, ja sądzę, że niedbalstwo nie wymaga żadnego śledztwa, lenistwo tłumaczy się samo przez się.

Więc, kiedy w górskich miasteczkach widzę niezdjęte świąteczne lampki (ale się nie palą!) to już się bardziej uśmiecham niż dziwię. Kiedy Mikołaja widzę normalnie w schronisku na górskiej polanie, w lipcu, to sobie myślę, że to nawet urocze, w sumie takie góry piękne, to i Boże Narodzenie może być zawsze. Merry Christmas!


O 10 wychodzę na kawę do malej knajpki. Szukam Mikołaja. Jest. Między obrazkiem z Casablancą (trochę krzywy Bogart) a plakatem ze Zmierzchu. Dopiero, gdy kończę kawę, uświadamiam sobie, że może to nawet trochę dziwne jest, że siedząca obok para (kobieta i mężczyzna, średni wiek, średnia uroda, średni status materialny) zamawia sobie po piwku.



wtorek, 24 lipca 2012

Wyznanie.


Skoro już ostatnio było bulwersująco, to odważę się wyznać. Choć wiem, że może nikt mnie nie odbierze na lotnisku. Albo zjawią się fani Stokera i będą na mnie patrzyć jak na polską reprezentację po meczu z Czechami. A więc…Nie pojechałam zobaczyć zamku Drakuli. Mogłam sobie zrobić tam zdjęcie. Mogłam kupić koszulkę, kartkę, kubek, magnes na lodówkę i wszystko z Drakulą. Pewnie nawet rumuńskie tłumaczenie Zmierzchu. Mogłam, ale nie pojechałam.
Two roads divereged… I took the one less traveled by…

Byłam w Braszowie i mogłam pojechać do zamku Bran, który obwołany jest zamkiem Drakuli. Tyle, że pierwowzór tej postaci – Wład Palownik, raczej nigdy w tym uroczo położonym na skale zamku nie był. Ponoć nawet władze zamku się od tego odżegnują, tylko sprzedawcy pamiątek nie mają zamiaru.

Więc ja skierowałam swoje kroki do zamku Peles, którego krwawe dzieje ograniczają się co najwyżej do zmarłych w nim osób. Wśród nich pierwszego króla Rumunii, który to nie dość, że był Niemcem to jeszcze, Hohenzollernem. Zamek Peles to jego letnia rezydencja i jeden z najnowocześniejszych zamków w Europie, od samego początku  zelektryfikowany. Do tego wygląda trochę jak z baśni braci Grimm i jest niemiecki na wskroś. Wnętrza duszne i bogate do zawrotu głowy.

Przypominająca Peggy z mupetów przewodniczka, angielskim wyraźnym do bólu szczęk tłumaczy nam, że w czasie I wojny światowej parlament Rumunii zadecydował o zachowaniu neutralności. Pierwszy król Rumunii, który nie dość, że był Niemcem to jeszcze Hohenzollernem, zmarł na zawał, kiedy usłyszał o tej decyzji.

Ps. A „prawdziwym” zamkiem Drakuli był prawdopodobnie ten w Poienari, z którego dziś tylko ruiny…

poniedziałek, 23 lipca 2012

Przedmurze.


„po tym zwycięstwie [Stefana nad armią Solimana Paszy w 1457] Książę rumuński nakazał swoim ludziom wspólne odmawianie modlitw oraz ogłosił czterodniowy post. Zarządził także budowę klasztoru, albowiem jako człowiek wierzący przypisywał Bogu to zwycięstwo.

Wynagrodził tych, którzy zasłużyli się w walce oraz nakazał, aby ważniejszych więźniów w uroczysty sposób wbito na pal. „Kiedy wielu oferowało mu ogromne łupy w zamian za wolność, odpowiadał: <<Skoro jesteście tacy bogaci, to dlaczego przybyliście do mojego biednego kraju?>>”

Mircea Eliade, „Rumuni. Zarys historii”

Bitwa, post, klasztor, wbijanie na pal. Tyle o mentalności XV-wiecznej.

A powołując się znowu na autorytet autora, pozwolę sobie przedstawić te oto bulwersujące wieści. Otóż Rumunia jest przedmurzem chrześcijaństwa, obrońcą chrześcijańskiego świata, europejskich wartości, drugą armią, po tej Karola Młota pod Poitiers. Tak, tak. Nie Polska. Znaczy Polska może i też, ale potem. Kiedy Rumunii walczyli tak dzielnie, myśmy się układali z sułtanem. Podli!

Pytanie na dziś. Ile jeszcze jest takich przedmurzy? Narodów i państw, „wypełniających dość niewdzięczną misję, a na które świat niestety nie zwrócił uwagi?”

niedziela, 22 lipca 2012

Pomidorki.


Obok mieszkania mam targ z warzywami i owocami. Pierwsze pomidory i pietruszkę kupiłam u sympatycznej  pani, która miała nadzieję, że jak będzie mówić do mnie bardzo powoli to ja wszystko zrozumiem (złudna nadzieja). Poszłam więc do niej po kolejne pomidory z bezczelnym uśmiechem, i jak z znowu zaczęłam tłumaczyć po angielsku, że ja nie stąd, chyba mnie sobie przypomniała. Ponownie bardzo powoli  i uparcie próbowała się ze mną skomunikować po rumuńsku (bezskutecznie). Coś mi nawet pokazywała palcami, żebym mogła zrozumieć ile mam zapłacić, ale ja nic nie zrozumiałam i z tego. Jak chciałam kupić ogórki, do dała mi od kolegi ze straganu obok, pokazując, że on ma ładniejsze. Wzruszyłam się. Będę już zawsze u niej kupować pomidory. Nawet jakby wszystkie miała zgniłe!  Coś mi z tego wzruszenia przeskoczyło między synapsami i przypomniałam sobie, że w przewodniku była oto taka przydatna fraza: Sunt din Polonia (jestem z Polski). Jaka reakcja! Pani ze straganu była taka oszołomiona i zadowolona z tego faktu, że bałam się, że zaraz po tym jak podzieli się tą radosną informacją z panem od ładniejszych ogórków, obiegnie cały targ, żeby każdy usłyszał! Wzruszyłam się jeszcze bardziej. Będę u niej kupować już zawsze i pomidory, i pietruszkę. Choćby były zgniłe (zwłaszcza że wtedy dostane świeże od kolegi obok).

Odcinek pierwszy.


Wychodząc z metra, tak naprawdę schodzisz w dół i wstępujesz w kolejny krąg piekielny. Uderza Cię gorąco, oślepia. Jest tłoczno, mijasz ludzi trochę intuicyjne, jak kule z  ciepła. Samochody i piesi prowadzą wojnę o panowanie na kolejnych Piata. Podział między chodnikiem i ulicą, zielonym i czerwonym światłem, lekko się zaciera. Ktoś sprzedaje lawendę. Ale jeśli czytając „lawenda”, widzisz jasno ubraną kobietę, która subtelnym gestem chowa w kieszeni drobne od dystyngowanego starszego pana w lnianym garniturze -  to wyobraźnia znosi Cię na manowce. Chuda, ciemna ręka, wyciąga w Twoja stronę wąską zakurzoną wiązkę, robisz większy krok omijając pękniętą chodnikową płytę. Mijasz psa, który oszczekuje innego. Staruszka po Twojej prawej cofa się ostrożne na lewo, dalej od psiej awantury. Wycofujesz się jeszcze bardziej na lewo niż ona.

Nagle masz ochotę zapalić papierosa, wypić espresso, albo i palinkę, tak żeby doprowadzić krew do wrzenia. Zamienić się w warstwę popiołu, którą ostatnim tchnieniem rozprószysz po chodniku. Nie masz co liczyć na wiatr. Wiatr nie istnieje.


Tymczasem chowasz się w jednej z uroczych uliczek starówki. W knajpie tak hipsterskiej, że nie tyle Warszawa, co Berlin by się nie powstydził, wypijasz lemoniadę z wielkiego słoika (takiego, w którym babcia mogła by Ci zawekować bigos).








Złe miłego początki.



Zanim się pojawiły w mojej głowie jakieś majaczenia o Małym Paryżu czy wyburzonych 20 cerkwiach, były takie oto zachęcające do wyjazdu rozmowy.

Rozmowa pierwsza: Gratulujemy wyboru!
Ja: No i wtedy już będę w drodze do Bukaresztu.
X: A nie Budapesztu? Myślałem, że do Budapesztu…Bez sensu!

Rozmowa druga: Dobre rady.
No i kup gaz pieprzowy. Bezpańskie psy robią się agresywne od upału.

Rozmowa trzecia: mini wykład o wrednym słowie „lepiej”.
B. był w Bukareszcie przez trzy lata. Wysłała go korpo  i teraz odsyła do Warszawy. B. cierpli, bo kocha Bukareszt, a może bardziej swoje w nim życie, mniej anonimowe i bardziej wystawne. Próbuje więc mi tak opowiadać, żebym trochę sobie wzięła z jego entuzjazmu i zadomowienia. Jednak ciągle mówi używając słowa lepiej i w tym lepiej grzęźnie po uszy. Bo „lepiej” to wciąż nie jest „najlepiej”, a być może nawet nie jest to „standardowo”, co najwyżej „zrobili taki postęp odkąd przyjechałem”, więc było jeszcze gorzej a ciągle nie jest dobrze?!