środa, 26 września 2012

cos na ksztalt podsumowania


Są osoby, które swoim spojrzeniem nadają sens temu, na co patrzą. Ich podróże są zawsze kompletne i udane. Mogą pojechać do Paryża i zobaczyć tylko Mona Lise, ale są niczym pielgrzymujący do niej Herbert. Mogą westchnąć tylko "Ach wiesz, sierpień w Paryżu" i juz ich widzisz z jakąś reinkarnacja Sartre'a i Beavouir na kawie. Mogą wreszcie powiedzieć "nienawidzę Paryża" i to tak jakby pogarda dla miasta była najlepszym wyznacznikiem własnej wspaniałości.  Nieważne, więc co widzą i gdzie, zawsze karmi to ich wizerunek. 

Ja jednak musze próbować zobaczyć NAPRAWDE, zastanowić sie, ponegocjowac ze soba i miejscem. Znaleźć jakąś opinie. Być może w tym szukaniu staram się nie tyle oddać sprawiedliwość, co polubić. Jakby zalety miasta miały w jakiś cudowny sposób nadać głębi i mnie.  

Bukareszt. 
Jaki jest Bukareszt poskładany z trzech miesięcy zwyczajności i upałów? 

Lubię w tym mieście jego zgrzebną, swojską zwyczajność i smutną szarość miejsca poturbowanego przez historie. Lubię ją, bo znam ja z Warszawy. 

Lubię rumuński styl narodowy w architekturze, nie do podrobienia. Lubię paryska i wiedeńską secesje, która tu zawitała. Nie zawsze lubię to w jak zniszczonym i zaniedbanym wydaniu się tu prezentuje. 

Uwielbiam starówkę z milionem uroczych knajpek. Z tej miłości lubię nawet te snobistyczne i nudne. Z pewnym trudem nawet tę, do której nie wpuścili nas na party, bo znajomy ze Stanow miał krótkie spodenki. 

Nie lubię tylko tych gdzie obsługa jest szczególnie niemiła, co niestety sie tu zdarza. 

Za to lubię fakt ze, jaka by nie była, zazwyczaj mówi po angielsku. 

No i oczywiście kocham te pania od pomidorow na targu. I mlodą dziewczynę z cukierni obok bloku, która pochwaliła trzy słowa, które potrafię wydukać po rumuńsku i taktownie przesla na angielski. Sama cukiernie tez darze ciepłymi uczuciami ze względu na tanie ciastka i świetną bita śmietanę. 

Nie lubię brzydoty blokow, która nie zna granic państw i tak samo straszy tu jak wszędzie indziej. 

Nie lubię parlamentu, co stoi na w miejscu gdzie była starówka. Lubię tanie taksówki, ale nie lubię ze zawsze można sie natknąć na oszusta i taksówka nagle juz nie jest tania. 

Lubię metro (liczba linii zawstydza Warszawę okrutnie), ale nie lubię ze po 23 juz nie jeździ. 

Nie lubię biedy, która czasem wyziera z podwórek tuz obok centrum. Uwielbiam za to drobnych sprzedawców, którzy pewnie tak sie kłębią w pewnym związku z owa bieda. 

Lubię tez piękne, bukaresztańskie parki. I ciężkie drewniane ławki z metalowymi zdobieniami. Lubię fakt ze w parku Harastrau wykręcona z nich wszystkie herby Bukaresztu ( i pewnie sprzedano na złom), ale ze w moim ulubionym parku Cismigiu zachowały się wszystkie. 

I lubię  żołnierzy w Parku Karola, którzy stoją na warcie przy pomniku poświeconym ofiarom I i II wojny światowej i są taaaaacy znudzeni, ze gadają ze sobą i drapią się po głowie jakby stali przed kioskiem. 

Lubię to, ze nawet sie nie zdziwiłam jakoś specjalnie, kiedy w tym parku właśnie przebiegł obok mnie zupełnie nagi sześciolatek. To w prawdzie zakazane, ale zażywał sobie spokojnie kąpieli w stawie u stop pomnika. A co. 

Lubię wśród blokow nagle wypatrzyć stara cerkiew gdzie świat sie zatrzymuje. 

Nie lubię tłoku i popękanych płyt chodnikowych na piata unirii. Nie lubię psów, które oszczekują samochody nocą. I szczura, który przebiegł mi drogę, kiedy wychodziłam z kafejki internetowej. Ze wszystkim zwierząt Bukaresztu lubię jedynie pawie z parku i spokojne blokowe koty. 

Nie lubię upałów lipca, ale uwielbiam ciepło września. 

Lubię to ze dzięki koncertowi Mari Raducanu szlagier sous le ciel de paris będzie mi sie juz zawsze kojarzył z "małym Paryżem" - Bukaresztem. I to ze Bucuresti tak ładnie szepczaco brzmi po rumuńsku. 

Nie lubię ze nie można sie tu dostać tanio i szybko. Będzie wiec musiał Bukareszt długo na mnie czekać, kiedy opuszczę go dla Warszawy.

1 komentarz:

  1. Lubię, nie lubię :)
    A ja kocham i akceptuję. Jak piękna i besta, to jest spełniona para. Pokomunistyczna brzydota z perełkami przedwojnia i porewolucujnym kiczem. Tysiące luksusowych SUVów na ulicach i drugie tyle żebraków w pasażach.
    Zadeptane turystami stare miasto i odarty z ciała szkielet świątyni radia i telewizji.
    A z jęzorem na brodzie, wracam tam co kilka miesięcy i nie jest trudno się dostać, tylko czasu potrzeba ;)
    te iubesc Bucuresti :*

    OdpowiedzUsuń