czwartek, 23 sierpnia 2012

Dați un leu... to pójdę znowu.



Byłam wczoraj na koncercie w filharmonii. Nie powiem jak grali Beethovena, bo nie umiem pisać o muzyce. W każdym razie, nie więcej niż – taaaaaaaak, pięęęęęęęęknie.

Mogę za to powiedzieć jak wyglądała orkiestra, a wyglądała atrakcyjnie. Każda z pań miała inny kolor oszałamiającej sukni, a panowie, choć karnie odziani w czarne koszule, zainwestowali każdy w inny kolor muszki. Średnia wieku oscylowała wokół trzydziestki i to tylko dlatego, że zawyżał ją siwy dyrygent. Słowem: intensywnie szukałam męża i nie mogłam się zdecydować czy skrzypek czy kontrabasista.


Dyrygent prowadził orkiestrę niczym odważny kapitan, a jednocześnie jak kapryśny bóg mórz, który raz po raz wznieca burzę a potem uspokaja wody, bo nie może się zdecydować czy bardziej podobają mu się spiętrzone fale czy lekka bryza.

Publiczność nagradzała orkiestrę wielkimi brawami, a atmosfera była bardzo familiarna mimo strojności miejsca i pewnej powagi sytuacji. Tak familiarna, że pani dwa rzędy przede mną w czasie przerwy rozwiązywała krzyżówkę.


Z resztą Rumuni mają dobry powód, żeby w imponującym budynku Rumuńskiego Ateneum czuć się jak u siebie, mimo wszystkich jego marmurów i zdobień. Budowa tego budynku została w dużej mierze sfinansowana w postaci narodowej zrzutki pod hasłem: Dați un leu pentru Ateneu (podaruj jeden lej na Ateneum). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz