Te dzielnice polecała zwiedzić znajoma znajomej, bo ładne
wille. Potem popatrzyłam na mapę i trochę jakbym zobaczyła Saską Kępę, tylko
zamiast nazw państw ulice nazwano jak miasta. Ale z jaką fantazją! Jakiś
geniusz w tym nazywaniu postanowił nagiąć racje geografii wg tylko mu znanego
klucza. Tak więc z Brazylijskiej można przejść do Brukseli, z Brukseli do
Waszyngtonu, a to już tylko krok do Rzymu. Na dodatek wśród ocienionych willi
wiele jest ambasad, które sobie nic nie robią z tego w jakim są mieście.
Ambasada Portugalii bezczelnie stoi na Paryskiej, a Norwegii na Ateńskiej.
Ja postanowiłam zobaczyć jak wygląda Warszawska. Rano spojrzałam
na mapę, ale nie wzięłam jej ze sobą. Jako że cierpię na zdiagnozowany przez
znajomych debilizm topograficzny, po południu pamiętałam tylko że mam skręcić
nie tam gdzie jest park i że w tej geografii jak z Alicji w Krainie Czarów, Warszawska
jest jakoś niedaleko Londyńskiej, tylko gdzie jest Londyńska? Błądziłam więc
sobie troszeczkę wśród zacisznej secesji i im dłużej kluczyłam, tym podobało mi
się to bardziej. Zrozumiałam, że już za mocno okrzepłam w tym mieście, że
przyzwyczajenie dało mi złudne poczucie swojskości, tymczasem ciągle jestem
tylko głupim turystą i zza rogu wyziera na mnie nowe i inne.
Wreszcie Warszawska znalazła się sama. Jest mała i
przytulna, secesje godzi z modernizmem, w najładniejszym budynku jest klinika
dentystyczna. Ku potencjalnej uciesze rodaków dodam, że krzyżuje się nie tylko
z Londyńską, ale i Paryską!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz