Wprawdze nie wyrzucałam dobrych książek, jedynie jakies sera o historii Rumunii i stare sandały. Ale konkluzja jak ulał pasuje i pozenac się chce wierszem wielkiej damy - Julii Hartwig.
Dziękuje wzytskim, ktorzy czytali. To już koniec mojego pisania. Moze sie spotkamy w Buka? :)
Wahanie nad książką młodego poety
Zdzwi się rano pokojówka
kiedy znajdzie przy łóżku hotelowym tę książkę
bo zapewne zostawię ją tu
skoro moja waliza jest już załadowana po brzegi
Porównuję jednak raz jeszcze ciężar tego tomu
z wagą zawartych w nim wierszy
Jest przecież w swoich próbach rzeczywisty
jeśli mimo czerwcowego upału
uwierzyłam w listopadowy deszcz ze śniegiem
który wygnał go z baru po utracie dziewczyny
i w ten poranek kiedy pojął nagle
jak niewiele znaczy już dla niego rodzinny dom
spakował się więc i odjechał na zawsze
Brał potem przypadkowe prace
żył pośpiesznie i budził się na dnie zniechęcenia
z pragnieniem żeby zasnąć i nie obudzić się już nigdy
i faktów tych nie kradł z pewnością z cudzego życia
ani wierszy z cudzych wierszy
Czy to nie dość by zachować jego książkę?
Porzucanie nie było z resztą nigdy moją mocną stroną
wszystko co napotykam noszę w sobie
jak depozyt czekający na zapóźnionego właściciela
Być może racja jest po stronie tych
którzy bez trudu uwalniają się od wszystkiego co zbędne
i dążą wprost do wytyczonego celu
Im zapewne wahani moje wydadzą się po prostu śmieszne
sobota, 13 października 2012
środa, 26 września 2012
cos na ksztalt podsumowania
Są osoby, które swoim spojrzeniem nadają sens temu, na co patrzą. Ich podróże są zawsze kompletne i udane. Mogą pojechać do Paryża i zobaczyć tylko Mona Lise, ale są niczym pielgrzymujący do niej Herbert. Mogą westchnąć tylko "Ach wiesz, sierpień w Paryżu" i juz ich widzisz z jakąś reinkarnacja Sartre'a i Beavouir na kawie. Mogą wreszcie powiedzieć "nienawidzę Paryża" i to tak jakby pogarda dla miasta była najlepszym wyznacznikiem własnej wspaniałości. Nieważne, więc co widzą i gdzie, zawsze karmi to ich wizerunek.
Ja jednak musze próbować zobaczyć NAPRAWDE, zastanowić sie, ponegocjowac ze soba i miejscem. Znaleźć jakąś opinie. Być może w tym szukaniu staram się nie tyle oddać sprawiedliwość, co polubić. Jakby zalety miasta miały w jakiś cudowny sposób nadać głębi i mnie.
Bukareszt.
Jaki jest Bukareszt poskładany z trzech miesięcy zwyczajności i upałów?
Lubię w tym mieście jego zgrzebną, swojską zwyczajność i smutną szarość miejsca poturbowanego przez historie. Lubię ją, bo znam ja z Warszawy.
Lubię rumuński styl narodowy w architekturze, nie do podrobienia. Lubię paryska i wiedeńską secesje, która tu zawitała. Nie zawsze lubię to w jak zniszczonym i zaniedbanym wydaniu się tu prezentuje.
Uwielbiam starówkę z milionem uroczych knajpek. Z tej miłości lubię nawet te snobistyczne i nudne. Z pewnym trudem nawet tę, do której nie wpuścili nas na party, bo znajomy ze Stanow miał krótkie spodenki.
Nie lubię tylko tych gdzie obsługa jest szczególnie niemiła, co niestety sie tu zdarza.
Za to lubię fakt ze, jaka by nie była, zazwyczaj mówi po angielsku.
No i oczywiście kocham te pania od pomidorow na targu. I mlodą dziewczynę z cukierni obok bloku, która pochwaliła trzy słowa, które potrafię wydukać po rumuńsku i taktownie przesla na angielski. Sama cukiernie tez darze ciepłymi uczuciami ze względu na tanie ciastka i świetną bita śmietanę.
Nie lubię brzydoty blokow, która nie zna granic państw i tak samo straszy tu jak wszędzie indziej.
Nie lubię parlamentu, co stoi na w miejscu gdzie była starówka. Lubię tanie taksówki, ale nie lubię ze zawsze można sie natknąć na oszusta i taksówka nagle juz nie jest tania.
Lubię metro (liczba linii zawstydza Warszawę okrutnie), ale nie lubię ze po 23 juz nie jeździ.
Nie lubię biedy, która czasem wyziera z podwórek tuz obok centrum. Uwielbiam za to drobnych sprzedawców, którzy pewnie tak sie kłębią w pewnym związku z owa bieda.
Lubię tez piękne, bukaresztańskie parki. I ciężkie drewniane ławki z metalowymi zdobieniami. Lubię fakt ze w parku Harastrau wykręcona z nich wszystkie herby Bukaresztu ( i pewnie sprzedano na złom), ale ze w moim ulubionym parku Cismigiu zachowały się wszystkie.
I lubię żołnierzy w Parku Karola, którzy stoją na warcie przy pomniku poświeconym ofiarom I i II wojny światowej i są taaaaacy znudzeni, ze gadają ze sobą i drapią się po głowie jakby stali przed kioskiem.
Lubię to, ze nawet sie nie zdziwiłam jakoś specjalnie, kiedy w tym parku właśnie przebiegł obok mnie zupełnie nagi sześciolatek. To w prawdzie zakazane, ale zażywał sobie spokojnie kąpieli w stawie u stop pomnika. A co.
Lubię wśród blokow nagle wypatrzyć stara cerkiew gdzie świat sie zatrzymuje.
Nie lubię tłoku i popękanych płyt chodnikowych na piata unirii. Nie lubię psów, które oszczekują samochody nocą. I szczura, który przebiegł mi drogę, kiedy wychodziłam z kafejki internetowej. Ze wszystkim zwierząt Bukaresztu lubię jedynie pawie z parku i spokojne blokowe koty.
Nie lubię upałów lipca, ale uwielbiam ciepło września.
Lubię to ze dzięki koncertowi Mari Raducanu szlagier sous le ciel de paris będzie mi sie juz zawsze kojarzył z "małym Paryżem" - Bukaresztem. I to ze Bucuresti tak ładnie szepczaco brzmi po rumuńsku.
Nie lubię ze nie można sie tu dostać tanio i szybko. Będzie wiec musiał Bukareszt długo na mnie czekać, kiedy opuszczę go dla Warszawy.
poniedziałek, 24 września 2012
niewymierna cena honoru
Z tych wszystkich ważnych naszych polityków,
którym rumuński rząd mniej lub bardziej pomógł, a przynajmniej nie przeszkadzał
uciekać, jeden został w Rumunii. Minister spraw zagranicznych - Jozef Beck.
W czasie wspominanej juz konferencji o polskim zlocie, wywiązała sie nawet dość gorąca dyskusja czy był to minister zły, fatalny czy nie az tak. I czy to Rumunii juz nie mogli go wypuścić czy Polacy nie chcieli. a może angielski wywiad?Historycy dyskutowali, a moje myśli wędrowały coraz dalej i dwutorowo. Został w Rumunii. Ale do kiedy?
otóż, w pewnym sensie do końca. W 1944 zmarł na gruźlicę i został pochowany na cmentarzu bellu w Bukareszcie (rumuński odpowiednik Powązek). Na cmentarz Powązkowski jego prochy przeniesiono w 1991.http://www.flickr.com/photos/22147242@N02/3719983306/
W czasie internowania zajmował sie spisywaniem pamiętników i modelarstwem. Modelarstwem? Pamiętnikami? Ten człowiek, o którym nie wiem nic w porównaniu z tymi historykami. I którego polityki nie chce nawet oceniać. Ale którego dumne słowa utkwiły mi w pamięci tak mocno, choć przeczytałam je po raz pierwszy w podręczniku do historii jeszcze w gimnazjum.
W czasie wspominanej juz konferencji o polskim zlocie, wywiązała sie nawet dość gorąca dyskusja czy był to minister zły, fatalny czy nie az tak. I czy to Rumunii juz nie mogli go wypuścić czy Polacy nie chcieli. a może angielski wywiad?Historycy dyskutowali, a moje myśli wędrowały coraz dalej i dwutorowo. Został w Rumunii. Ale do kiedy?
otóż, w pewnym sensie do końca. W 1944 zmarł na gruźlicę i został pochowany na cmentarzu bellu w Bukareszcie (rumuński odpowiednik Powązek). Na cmentarz Powązkowski jego prochy przeniesiono w 1991.http://www.flickr.com/photos/22147242@N02/3719983306/
W czasie internowania zajmował sie spisywaniem pamiętników i modelarstwem. Modelarstwem? Pamiętnikami? Ten człowiek, o którym nie wiem nic w porównaniu z tymi historykami. I którego polityki nie chce nawet oceniać. Ale którego dumne słowa utkwiły mi w pamięci tak mocno, choć przeczytałam je po raz pierwszy w podręczniku do historii jeszcze w gimnazjum.
"Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor."
piątek, 21 września 2012
golabki nazywaja sie sarmale i sa z Turcji
Bukareszt jest jakby zawiala go polska jesien. Zimno, pada. Psy maja mokre futra i smutne oczy. Idealny dzien na ciepla ciorba de burta. I pare slow o rumunskiej kuchni.
Kuchnia ta w charakterze przypomina polska, pozywna jest ona,
zawiesista, raczej miesna i powazna. Na niedzielny obiadek dostaniesz
kotlecik i ziemniaczki. Nawet mozesz je dostac w akompaniamencie
buraczkow. A jednak roznica lezy w detalach. Wiecej tu papryki, cukinii,
baklazana (doskonalego, prazonego). Troche jest bardziej
srodziemnomorsko, troche czasem turecko. Z tureckiego z reszta nazwa
zupy - ciorba. Jeden z popularniejszych rodzajow przypomina polskie
flaczki. Z Turcji pochodzi tez danie uwazane za jedna s tradycyjnych
potraw czyli sarmale. A te sarmale to nic innego jak nasze golabki,
tylko mniejsze i czesto w lisciach winogron zamiast kapusty.
Czyms so sie nieodlacznie z Rumunia kojarzy na pewno jest tez mamalyga.
Papka z kaszy kukurydzianej, pozywna, kleista, bez wyraznego smaku.
Podawana zamiast ziemniakow. I nie taka latwa do ugotowania. Kasze
trzeba wrzucic na gotujaco sie wode w idelanym momencie. Ja sie nie
odwazylam sprobowac.
Madre rumunskie prawo pozwala pedzic alkohol na wlasny uzytek wiec na wsi poczestuja was wlasna tuica lub palinca. A
nawet w miescie udalo mi sie dostac wspaniala domowa wisniowke.
Prawdziwa finezje jednak odnalezc mozna w winach. Nawet za dosc
studenckie ceny raczyc tu sie mozna winami ktorych nie powstydzilyby sie
Wlochy i Francja. Ja najbardziej lubie Cotnari i Murfatlar. Zwlaszcza biale.
Jednak mimo tej milosci do wina Bukareszt kojarzyc mi sie juz zawsze
bedzie z lemoniada. Lemoniada w Polsce to nie jest to. Absolutnie. Tylko
tu podaje sie ja najczesniej w politrowych dbanuszkach i ze slomka. Mocno
lub mniej kwasna, z mieta, slodzona cukrem badz miodem. Orzezwiajaca i
doskonala.
Choc dla sprawiedliwosci napisac musze, ze bylam tu w bardzo dobrej herbaciarni to ogolna konkluzja jest taka ze...Rumunii nie kochaja czarnej herbaty, ani herbaty wogole chyba.Kojarzy
sie wielu z chorowaniem a nie populudniowym napojem. Czasem nawet w
barze czy osiedlowym sklepiku nie dostaniesz zwyklego earl greya. Za to
wybor herbat ziolowych w markecie przypomina polskie zielarskie. Uwaga.
Do tych ziolowych herbat zalicza sie tez tania i pyszna lawendowa.
Bukareszt, jak na stolice przystalo oferuje niemal wszytskie kuchnie
swiata. Najpopularniejsze sa tu chyba jednak restauracje wloskie. I
pizza w Rumunii duzo bardziej przypomina wloska, niz ta w Polsce. Dosc
ciekawie jak na miejsce tyle lat pod panowaniem tureckim, nie znajdziesz
tu zbyt wielu tureckich kebabow a la Warszawa. Juz predzej libanska
albo egipska shoarme.No i precle - covrigi. Sadzac po
popularnosci, to jest jakies narodowe danie. Na kazdym rogu jest
covrigarie, a w niej precelki w wersajch bazowych z makiem lub sezamem i
jakas odmiana na slodko. Najczesciej z rodzynkami. A w moim ulubionym
miejscu z miodem i orzeszkami.W takiej covrigigarni na ogol kupisz tez kefir do popicia i juz szybka przegryzka gotowa.
niedziela, 16 września 2012
synagoga w ktorej nie wznosi sie juz modlow do Jahwe
Zeby wejsc do Muzuem Zydow Rumunskich trzeba nacisnac dzwonek i poczekac az drzwi otworzy starszy pan ochroniarz. Potem trzeba pokazac dowod lub paszport i zostac spisanym z imienia, nazwiska i narodowsci w wielkim zeszycie. Zeszyt miesci sie kanciapie, ktorej sciany sa obklejone plakatami z golymi babami, jak w jakim stereotypowym warsztacie samochodowym. Ale wystarczy przekroczyc prog synagogi, by powaga wrocila. I cisza.
Synagoga jest jasna i piekna, i az szkoda ze nie jest domem modlitwy. Zamiast tego sa plansze (rumunski, angielski) i historia od sredniowiecza do II wojny swiatowej. Spolecznosc rumunska bardzo ucierpiala, kiedy Rumunia przystapila do panstw Osi. Wprowadzono wtedy ustawy wzorowane na norymberskim, wiele osob zginelo w pogromach i obozach pracy. Z tej czesci Siemdiogrodu, ktora po arbitrazu wiedenskim znalazla sie pod zwierzchnoscia wegierska zdarzaly sie deportacje do obozow smierci na terenie Polski.
Wiecej szczegolow mozna uslyszec od pani przewodnik, milej starszej kobiety w okularach. A jak bylo po wojnie? "Duzo wyjechalo, glownie do Izraela. A zycie bylo normalne, mozna bylo studiowac. Ja jestem chemikiem, pracowalam w laboratorium. Teraz jest nas bardzo bardzo malo. Ale mamy tutaj teatr, dziala pare synagog i stowarzyszenie mlodych. Duzo osob niereligijnych tez przychodzi. Na tance czy cos"
sobota, 15 września 2012
salvarea auruli polonez (ratowanie polskiego zlota)
Taki tytuł nosiło
sympozjum zorganizowane przez Narodowy Bank Rumunii we wspolpracy z ambasada
polska w Bukareszcie. A dotyczyło ono faktów pewnie zbyt malo znanych przeciętnemu
Polakowi. Zanim wiec książkę o tych wydarzeniach przetłumaczą na polski, a TVP
sfinansuje film dokumentalny, pokrótce opowiem.
Zasoby polskiego złota
z Narodowego Banku Polskiego zdecydowano sie wywieźć z kraju juz 9 września. 12tego
złoto rozpoczęło wędrówkę do portu w Konstancy, skąd miało popłynąć najpierw do
Turcji. Docenić należy nie tylko fakt ze Rumunia pomogła w organizacji i
zabezpieczeniu transportu (za darmo!), ale ze w ogóle sie na niego zgodziła. Wszystko
musiało odbyć sie w pełnej konspiracji. Rumunia pełna byla niemieckich szpiegów,
a jej ogłoszona 3ego września neutralność, zabezpieczona życzliwością wobec
Rzeszy i dostawami ropy. Niemiecki ambasador Fabricus dowiedział się o
transporcie, ale nie znal szczegółów. Grozili poważnymi konsekwencjami za to
rzekome pogwałcenie neutralności, ale premier Gafencu zaprzeczali, ze taki
transport się odbywa i pomagał dalej.
Lwia część polskiego złota
rozpoczęła wiec fascynującą wędrówkę do Afryki Poln, potem Francji, WB, USA (odsyłam
do pracy prof. Rojka z UJ - "Odyseja polskiego złota"). Niewielka część,
która została w Rumunii, strzeżona była jak własna i w 1940 razem z rumuńskim
zlotem ukryta w jaskini nieopodal klasztoru Tamis.
Tymczasem sytuacja
polityczna Rumunii ulegała przetasowaniom. Początkowo neutralna, w 1940 Rumunia
przystąpiła do wojny po stronie państw Osi, a niedługo potem autorytarne rządy rozpoczął
gen. Antonescu. Ustępstwa wobec Rzeszy nie uchroniły jednak Rumunii przed
stratami terytorialnymi - Besarabii i części Bukowiny (na rzecz ZSRR) oraz części
Siedmiogrodu (na rzecz Węgier). Te wydarzenia oraz koszt walk pod Stalingradem przygotowały
grunt pod kolejna zmianę - obalono Antonescu, a Rumunia przystąpiła do walki po
stronie aliantow (1944). Cały ten czas polskie złoto leżało zamurowane w jaskini,
a w 1947 wróciło do Polski bez kompensacji.
kwoli scislosci
Nie było postów długo, gdyż zalałam komputer moj
lawendowa herbata. Negocjacje w sprawie wykupu duszy laptopa z lawendowego raju
trwają juz ponad tydzień i na razie koszt sięgnął 400 leji, a może sie zwiększyć.
Wszelkie datki na rzecz laptopa autorki sa wiec mile widziane. Na razie pisze z
kawiarenki internetowej, gdzie dwa stanowiska dalej jakiś kolo z tatuażem właśnie
zapalił papierosa i zaciąga sie z lubością. Co kawiarenka to kawiarenka.
piątek, 7 września 2012
mężczyzna z wagą
Postanowiłam pójść na piechotę z pracy do domu, zamiast jak zwykle metrem. Trochę nie do końca doszłam tam gdzie chciałam, ale to nawet dobrze, ponieważ dzięki temu zobaczyłam coś, co przebiło naprawiczy zamków błyskawicznych.
Pan z fizjonomii i zmęcznia życiem przypominał trochę Michela Houellebecqa. Siedział na krzesełku, a obok stała waga, taka stara lekarska, która ma też miarkę do mierzenia wzrostu. No więc pan był... no czym był? Brombą chyba.
W okolicy oprócz poznania wzrostu i wagi można było jeszcze kupić ryby (jedna skrzynka, ryby, lód), salate, rodzkiewki, cukinie, skarpetki biale oraz czekolady niemieckie sprzedawane w promocji jeśli kupi się trzy sztuki.
poniedziałek, 3 września 2012
czuj się jak u siebie w domu, tylko bardziej
Zaczyna się jak zawsze, od małego świata. Koleżanka ze
studiów poznała dziewczynę z Rumunii na letniej szkole w Krakowie. Ja
bezczelnie powołując się na tę znajomość zażądałam anegdotek o mieście przy
wspólnej lemoniadzie. N. okazała się wspaniałą przewodniczką i po dwóch
spotkaniach zdążyłam się nawet stęsknić, kiedy wyjechała na wieś do babci, a
potem do Wiednia.
N. zadzwoniła z zaproszeniem na „małe spotkanie” w nowym
mieszkaniu, gdzie właśnie wprowadziła się z siostrą i „nawet jeszcze nie ma
wszystkich mebli”, ale „będzie tak miło” jeśli wpadnę. Miało być tylko parę
innych osób i „nie, nie, nic nie przynoś”. Najpierw miałyśmy się spotkać o 14,
potem przełożyła na 17. „Ale nie martw się jakbyśmy się zasiedziały to moja
mama Cie odwiezie”. „Bez przesady” pomyślałam i jednocześnie „jak miło”, i te
dwie myśli towarzyszyły mi już cały wieczór. Bowiem coś co wyobrażałam sobie
jako niezobowiązujące spotkanie paru osób przy winie, którym nawet współczułam,
że będą musiały owe osoby po angielsku zamiast po rumuńsku rozmawiać, okazało się ucztą
prawdziwą, przy białym obrusie i świeczkach. Ale po kolei.
Ostatecznie byłam tylko ja, N., jej siostra, koleżanka,
którą poznałam już wcześniej, a na zapleczu i tylko przez moment z nami – mama N.,
królowa kuchni, mistrzyni aprowizacji, pani drugiego planu, a no koniec i
szofer. Najpierw była domowa wiśnióweczka na trawienie a potem najtrudniejsze
pytanie świata czyli wybór między białym a czerwonym winem. Następnie na stół
wjechały przysmaki w dużej części przywiezione przez mamę N. samochodem, z
domu, bo kuchnie w nowym miejscu zamontowali dopiero noc wcześniej. Tradycyjne
wędliny i salami ( „z Twojego ulubionego Sibiu”), równie tradycyjny ser w
asyście oliwek i ogórków, sałatka z buraczków z chrzanem („bo podobne jadłam w
Polsce”), pieczarki nadziewane, zapiekane, papryka nadziewana serkiem ze szczypiorkiem
i cebulką i (mój faworyt) pomidor nadziewany bakłażanem.
I najlepsze w tym jest to, że to były przystawki. Mama
zniknęła przywieźć dostawę, a my oglądałyśmy zdjęcia z Wiednia, secesyjne
widoczki popijając winem.
Głównym daniem był kotlecik do złudzenia przypominający
polski schabowy, fenomenalne puree i genialna sałatka z podsmażonej papryki. A gwoździem
programu deser – owoce, dwa domowe
ciasta i kokosowe lody (te ostatnie kupione, ufffffffffff), na popitkę i do
toastu – szampan. Było za co pić, bo nowe mieszkanie, i jak się okazało, za
urodziny N., które były trzy dni temu. Ale co tu dużo mówić, jak powiedziała
D. (siostra) – to Ty, Marta jesteś
gwiazdą wieczoru, to dla Ciebie cała ta tradycja, prosimy zobacz, spróbuj.
Oczywiście byłam wręcz wzruszona, ale jednocześnie nie było
w tym nic sztucznego czy krępującego. Serdeczność była wielka i prawdziwa,
atmosfera domowa, rozmowa swobodna. Słuchaczki tak wdzięczne, że na proste
pytanie „czy wy tam w Polsce jesteście tacy religijni?” zamiast skromnie
spuścić oczy, odpowiedziałam całym wykładem o różnicy między miastem a wsią,
kościołem łagiewnickim i kościołem toruńskim. Do tego wszystkiego nasłuchałam
się tylu pozytywnych opinii o Polsce i Polakach, że musiałam opowiedzieć o paru
negatywnych stereotypach dla zachowania kosmicznej równowagi.
Gadałyśmy tak do pierwszej prawie, mama N. odwiozła mnie pod
sam blok i odprowadziła do drzwi na wypadek gdyby na trzech metrach napadła
mnie sfora psów albo nie wiem co. Jeszcze nigdy nie żałowałam tak bardzo, że
nic poza „dziękuje” nie powiem po rumuńsku i nigdy tak serdecznie nie
ucałowałam w oba policzki, osoby parę godzin wcześniej całkiem obcej.
sobota, 1 września 2012
z informacji przydatnych: gdzie naprawić zamek błyskawiczny
Drobny handel i rzemiosło.
Może usługi? Rzemiosło brzmi okrutnie staroświecko.
Może usługi? Rzemiosło brzmi okrutnie staroświecko.
Ale może właśnie takie to jest?
Ulicą Constantin Rădulescu – Motru (filozof, socjolog,
psycholog, dramatopisarz, polityk i kto wie co jeszcze) idę do metra. Po drodze
jest mój ukochany targ z warzywami i owocami, ale nim się do niego dojdzie
trzeba lawirować między gęsto ustawionymi samochodami i … sprzedającymi. Czasem
to jest tylko babcia, krzesełko i parę pęczków pietruszki. Czasem jeszcze
siatka z orzechami włoskimi i czarne od nich ręce. Pan w wieku średnim ma
stragan w bagażniku samochodu, raz pomidory raz papryka. Jest jeszcze
bardziej profesjonalna budka z arbuzami i bandą znudzonych smarkaczy. I pan, który
naprawia klucze. Ma stanowisko z daszkiem zaraz przy wejściu na targ.
Po drodze jeszcze dwie stateczne panie (chustki na głowie) z kwiatami, choć
niedaleko jest kwiaciarnia. Przy wejściu do metra, na murku, zawsze coś innego.
A to orzechy, a to koszule, a to para znoszonych butów, czasem książki. Książki z resztą
wpędzają mnie w depresję. Gdybym tylko znała rumuński! Na każdym rogu ktoś
czeka z literaturą, i oprócz zwyczajowych harlequinów mnóstwo tam europejskiej
klasyki. Raz wpadł mi w oczy „Profesor Wilczur”. Międzynarodowa kariera
Dołęgi-Mostowicza jest chyba jednym z wielkich nieobecnych w dyskusji o
polskiej literaturze zagranicą.
W blokach które się kłębią wokół stacji metra Obor wyjątkowo
często psują się zamki błyskawiczne. Tak przynajmniej tłumaczyć można fakt, że
zaraz przy wejściu z metra (mijamy tylko pana głośno zachwalającego skarpetki
białe „marki” adidas i dwie małe kwiaciarnie), stoją aż trzy stanowiska naprawiaczy
zamków. Składają się one z 1)naprawiacza płci męskiej 2)stolika 3)krzesełka
4)pudełka z zamkami. Nie sprawdzałam, ale obawiam się że na tak małej
przestrzeni musi istnieć zmowa cenowa.
No i jest wreszcie pan w słomkowym kapeluszu i okularach,
który pojawia się tylko raz na jakiś czas. Zawsze mam nadzieję, że dzisiaj będzie,
choć nawet nie wiem dokładnie jak wygląda jego twarz. Coś jest w nim takiego,
że nie chciałabym zawracać mu głowy bez jasnej intencji zakupu.
Rozkłada swój mały stolik w zacienionym miejscu, między
dwoma kioskami i za przystankiem autobusowym. Sprzedaje jeden typ kolczyków (w
kolorze złotym lub srebrnym), pierścionki, łańcuszki i okulary. Zawsze albo go
nie ma (ale czuć, że czuwa) albo ma czymś zajęte ręce.
środa, 29 sierpnia 2012
trochę rumuńskiej mądrości ludowej u progu jesieni (?)
Dziewczyna z Piteszti
-Ej różyczko ty z Piteszti,
pięknaś, wiesz ty?
Białaś, wiesz ty?
Jak ty żyjesz powiedz przecie!
-Dobrze żyć mi na tym świecie,
bo każdemu kogo spotkam,
buzi daje bom ja słodka.
O kochaniu mówie z cicha
i nikogo nie odpycham.
Ej różyczko ty z Piteszti
pięknaś, wiesz ty?
Białaś, wiesz ty?
Czy nie boisz się starości?
Będę stara, będę pościć.
Ale pókiem młoda jeszcze,
niech ja się z wszystkimi pieszczę.
Boć jednego kochać - gorzej
bo ten jeden odejść może.
Ps. Przekład: J. Ficowski
wtorek, 28 sierpnia 2012
gdzie jest Warszawa?
Te dzielnice polecała zwiedzić znajoma znajomej, bo ładne
wille. Potem popatrzyłam na mapę i trochę jakbym zobaczyła Saską Kępę, tylko
zamiast nazw państw ulice nazwano jak miasta. Ale z jaką fantazją! Jakiś
geniusz w tym nazywaniu postanowił nagiąć racje geografii wg tylko mu znanego
klucza. Tak więc z Brazylijskiej można przejść do Brukseli, z Brukseli do
Waszyngtonu, a to już tylko krok do Rzymu. Na dodatek wśród ocienionych willi
wiele jest ambasad, które sobie nic nie robią z tego w jakim są mieście.
Ambasada Portugalii bezczelnie stoi na Paryskiej, a Norwegii na Ateńskiej.
Ja postanowiłam zobaczyć jak wygląda Warszawska. Rano spojrzałam
na mapę, ale nie wzięłam jej ze sobą. Jako że cierpię na zdiagnozowany przez
znajomych debilizm topograficzny, po południu pamiętałam tylko że mam skręcić
nie tam gdzie jest park i że w tej geografii jak z Alicji w Krainie Czarów, Warszawska
jest jakoś niedaleko Londyńskiej, tylko gdzie jest Londyńska? Błądziłam więc
sobie troszeczkę wśród zacisznej secesji i im dłużej kluczyłam, tym podobało mi
się to bardziej. Zrozumiałam, że już za mocno okrzepłam w tym mieście, że
przyzwyczajenie dało mi złudne poczucie swojskości, tymczasem ciągle jestem
tylko głupim turystą i zza rogu wyziera na mnie nowe i inne.
Wreszcie Warszawska znalazła się sama. Jest mała i
przytulna, secesje godzi z modernizmem, w najładniejszym budynku jest klinika
dentystyczna. Ku potencjalnej uciesze rodaków dodam, że krzyżuje się nie tylko
z Londyńską, ale i Paryską!
poniedziałek, 27 sierpnia 2012
Cyrk must go on!
21 sierpnia rumuński Trybunał
Konstytucyjny uznał referendum, które miało zdjąć z urzędu prezydenta Basescu,
za nieważne ze względu na niespełnienie wymogu frekwencji. Prezydent wróci więc
do sprawowania obowiązków. Premier uznał, że głosowanie w trybunale było
polityczne a jego wyrok niezgodny z wymogami demokracji i wolą Rumunów, ale nie
może zrobić nic innego niż podporządkować się decyzji trybunału. W trakcie i po
głosowaniu odbyły się protesty przeciw prezydentowi Basescu.
Wśród sześciu sędziów głosujących
za unieważnieniem referendum, znalazła się sędzina Aspazia Cojocaru nominowana
przez PSD – partię, z której wywodzi się premier. Sędzina ostro zareagowała na
potępiające wypowiedzi członków koalicji rządzącej – „Jeśli nie było wystarczającej
frekwencji, co mogłam zrobić? Spytajcie
moich studentów, jeśli ktokolwiek powie inaczej, dajcie mi znać. Gdzie jest
problem, skoro nie było frekwencji? Nie chce iść do więzienia, nie wolno łamać
prawa! Co to znaczy gdy pan Predescu [jeden z trzech sędziów, który uznał referendum
za wiążące] mówi, że „walczyliśmy ze wszystkich sił”? Niech walczy dalej sam,
ja nie będę łamać prawa!”
Komisja Europejska oraz
Europejska Partia Ludowa wezwały do podporządkowania się decyzji trybunału i
wyraziły nadzieje, że kryzys polityczny się zakończy. Leja minimalnie umocniła
się w stosunku do euro.
Nikt jednak nie spodziewa się, że
prezydent i rząd zaczną współpracować w pełnej harmonii. Listopadowe wybory do
parlamentu z pewnością zaostrzą polityczną walkę. Mandat prezydenta wygasa
dopiero w 2014 roku.
źródła:
http://www.nineoclock.ro/traian-basescu-returns-to-office-after-referendum-invalidated/
http://www.economist.com/node/21560922
niedziela, 26 sierpnia 2012
nie chciałabym wyciągać zbyt daleko idących wniosków, ale...
Wynajmuje przyjemne mieszkanie w
szkaradnym bloczku, który stoi wśród innych szkaradnych bloczków przypominając o
upiornym pokrewieństwie tego typu budownictwa w całej Europie. Bloczek ma standardowe
skrzynki pocztowe, tablice ogłoszeń i zsyp. Oraz ławkę z babciami przy wejściu,
którym grzecznie mówię dzień dobry (niemalże wyczerpując tym samym moją
znajomość rumuńskiego).
Pytam wczoraj dziewczyny, od
której to mieszkanie wynajmuję czy może mi dać kluczyk do skrzynki na listy. A
ona to że nie ma kluczyka, że po prostu otwarte jest.
Zdębiałam.
Na co ona: no ale przecież co tam
może być, rachunki i reklamy.
Racja, rachunki i reklamy. I
pocztówka dla mnie z Berlina. Kilka słów od przyjaciółki. Uśmiech, którym po
prostu nikt poza mną nie był zainteresowany.
czwartek, 23 sierpnia 2012
Dați un leu... to pójdę znowu.
Byłam wczoraj na koncercie w
filharmonii. Nie powiem jak grali Beethovena, bo nie umiem pisać o muzyce. W
każdym razie, nie więcej niż – taaaaaaaak, pięęęęęęęęknie.
Mogę za to powiedzieć jak
wyglądała orkiestra, a wyglądała atrakcyjnie. Każda z pań miała inny kolor
oszałamiającej sukni, a panowie, choć karnie odziani w czarne koszule, zainwestowali każdy w
inny kolor muszki. Średnia wieku oscylowała wokół trzydziestki i to tylko
dlatego, że zawyżał ją siwy dyrygent. Słowem: intensywnie szukałam męża i nie mogłam się
zdecydować czy skrzypek czy kontrabasista.
Dyrygent prowadził orkiestrę
niczym odważny kapitan, a jednocześnie jak kapryśny bóg mórz, który raz po raz wznieca
burzę a potem uspokaja wody, bo nie może się zdecydować czy bardziej podobają
mu się spiętrzone fale czy lekka bryza.
Publiczność nagradzała orkiestrę
wielkimi brawami, a atmosfera była bardzo familiarna mimo strojności miejsca i pewnej
powagi sytuacji. Tak familiarna, że pani dwa rzędy przede mną w czasie przerwy
rozwiązywała krzyżówkę.
Z resztą Rumuni mają dobry powód,
żeby w imponującym budynku Rumuńskiego Ateneum czuć się jak u siebie, mimo
wszystkich jego marmurów i zdobień. Budowa tego budynku została w dużej mierze sfinansowana
w postaci narodowej zrzutki pod hasłem: Dați un leu pentru Ateneu (podaruj
jeden lej na Ateneum).
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
"Donosy rzeczywistości"
W Rumunii
u rumuńskiej fryzjerki
w rumuńskim salonie kosmetycznym
włosy
obciełam
dobrze
niż Warszawie
taniej
znacznie
u rumuńskiej fryzjerki
w rumuńskim salonie kosmetycznym
włosy
obciełam
dobrze
niż Warszawie
taniej
znacznie
niedziela, 19 sierpnia 2012
Polaku strzeż się. Zapytać mogą wszędzie.
Siedzimy na ławce na starówce.
Cztery trochę zmęczone dziewczyny z Polski. Jest około godziny 19.
Facet ma pewnie ok.50 i siwą
skroń. Koszula czarna, rozpięta do połowy.
Nagle pada pierwsze pytanie. Po
angielsku. Pan pyta czy my mamy takie ulice u nas w kraju? My patrzymy na bruk
pod stopami z mieszkanką tępoty i niedowierzania. No, tak, yyyyy, no mamy. A
skąd jesteśmy? Z Polski jesteśmy!
To było pierwsze i ostatnie
szablonowe pytanie.
1798, rok
pomyłki wieszcz wybaczy.
Honor uratowany.
Wtedy pan-czarna koszula-a skroń
siwa mówi: Prus… I zawiesza głos, i zimny pot nas oblewa, no bo bez przesady
nikt nie wie kiedy się urodził Prus! Całe szczęście pan pyta o imię. To wiemy.
Wiemy też kim jest Andrzej Wajda,
a nawet kto to Zbyszek Cybulski. I że zginął pod pociągiem. I tak, był
przystojny, miał to coś, tak, mimo okularów.
Pan w czerni i siwiźnie mówi w
końcu, że on jest profesorem literatury, że dlatego wie. I że nam dziękuje za
rozmowę, do widzenia. Szeroki uśmiech. Szarmancki półukłon.
Siedzimy na ławce na starówce.
Cztery trochę zmęczone dziewczyny z Polski. Wciąż jest w sumie około godziny 19.
czwartek, 16 sierpnia 2012
Ile sie buli za grób Draculi.
Grób Włada Palownika, którego potem przerobiono na Drakulę, znajduje się, a jakże, w cerkwi. cerkiew jest na wyspie, wyspa na jeziorze, a najbliższa miejscowość nazywa się Snagov. Do miejscowości można z Bukaresztu dojechać busikiem, potem jeszcze spacerek nad brzeg jeziora, gdzie jest jeszcze mala knajpka, hotel, odkryty basen oraz kilku amatorów grilowania... i już można wynająć łódkę żeby dostać się na wyspę.
Po długich naradach okazuje się, że taniej będzie z motorówką. Zawiozą nas, kiedy będziemy chcieli wracać - zadzwonimy to przypłyną. Łódkowy monopolista ma za małą motorówkę, żeby naszą grupkę (7 osob - Rumunia, Polska, Niemcy i Holandia) zabrać na raz. Oferują się jego znajomi z wiekszą motorówką. Wprawdzie nie pływają za pieniądze, ale czego sie nie robi dla gości z zagranicy!
Trochę słaby angielski nie przeszkadza woli rozmowy, więc podróż jest przyjemna. "O tu patrzcie, tu stoi rezydencja, gdzie mieszkał Ceausescu. Wiecie kto to to był Ceausescu? Taki jakby nasz ... prezydent." Już chce protestować, że wogóle wszytsko wiem o dyktatorze i skrzywdzonym ludzie, ale przecież wymądrzanie się nie sprzyja budowaniu przyjaźni między narodami. Uśmiecham się tylko, patrze na biały budynek majaczący w oddali. Potem doczytam, że tu własnie schronili się Nicolae i Elena w 89. Zostali tu dwa dni, po naradach z zaufanymi osobami zaczęli uciekać. Najpier w helikopterem, potem samochodem. Złapali ich w drodze na Targoviste. Potem był krótki proces i rozstrzelanie, wszystko dosłowne, szarobure i zgrzebne. Teraz można to obejrzeć na youtube.
***
Zanim wchodzimy do cerkwi musimy jeszcze stoczyć bój z ochroniarzem. Za w ogóle wejście na wyspę należy się 15 leji. Po długich, ale niemrawych negocjacjach, wystarczy dowolna ofiara do puszki w cerkwi. Tylko zdjęć nie można robić, bo to już wogóle kosztuje, najlepiej w euro.
Cerkiew jest cała pokryta malowidłami i bardzo piękna. Jasna płyta nagrobna jest tak mała, że można by jej wogóle nie zauważyć gdyby nie ustylizowany na kielich znicz i mały portret Włada. Żadnej grozy. Cisza, spokój, leniwość.
Wyspa równie spokojna co cerkiew. Dużo pięknych zadbanych wilii z ogrodami, parę biedniejszych zagród, wpatrzone w wieczność babcie w chustach na głowie, trzy sklepy.
***
Dzwonimy po motorówkę, żeby nas zabrali. Okazuje się, że byli tu wcześniej, bo wcale nie wiedzieli że mają czekać na telefon. Nawet sie martwili ze nas nie ma. No ale paliwo jest drogie, troche by trzeba dopłacić za taki podwójny kurs. Wyłudzenie czy nieporozumienie? Niemiec wciska przewoźnikowi 50 leji, "it's ok, my friend, it's ok". Ten tłumaczy: "Nie chcemy żebyscie myśleli o nas źle. Nie chcemy żeby obcokrajowcy myśleli że Rumuni są jak Cyganie. To nie nasza wina, znaczy nasza, znaczy... To rząd ustala takie wysokie podatki"
wtorek, 14 sierpnia 2012
niedziela, 12 sierpnia 2012
Geniusz Karpat po raz drugi. Palatul Parlamentului.
Pałacu Parlamentu postanowiłam z
zasady nie lubić. W imię solidarności z ludźmi, którzy musieli wyprowadzić się
ze swoich pięknych kamienic na starówce, bo Geniusz Karpat uznał, że tam gdzie
kiedyś była dzielnica nazbyt burgeois lepiej
postawić monstrualny pomnik swej władzy. (Zdarzało się, że mieszkańcy starówki
popełniali samobójstwo, wybierając jeszcze radykalniejszą przeprowadzkę).W imię
solidarności z cerkwiami, które musiały się przeprowadzić, choć budynki na ogół
tego nie robią. W imię solidarności z cerkwiami, kościołami, synagogami, które najzwyczajniej
w świecie zrównano z ziemią.
Zwiedzanie Pałacu to wycieczka w
krainę statystyki, ogromnych liczb i wszelkich najów. Nie jest wprawdzie największy
na świecie (większy jest Pentagon, ci podli imperialiści!), ale w Europie jest
największym budynkiem. Jest też najcięższy. Ma 12 pięter i ponad tysiąc
pomieszczeń. Wiele nieużywanych do tej pory, choć w pałacu obraduje nie tylko parlament,
ale też sąd konstytucyjny; znajduje się w nim muzeum sztuki współczesnej, a część sal wynajmowana jest na konferencje,
no i część się zwiedza. Kubatura budynku jest 2% większa niż piramidy Cheopsa. Najcięższy
żyrandol waży 5 ton. Moim zdaniem ładniejszy jest ten, który waży "zaledwie"
trzy. Wszystko to wymagało pracy ponad 20 tys. robotników(niekiedy pracujących
na trzy zmiany) oraz 700 architektów. Budowa rozpoczęła się w latach 80 i nie
zakończyła po dziś dzień.
Niemal wszystkie materiały
pochodzą z Rumunii, można więc powiedzieć, że cały lud budował Pałac i nie jest
to tylko metafora. Marmury z Transylwanii, dywany tkane w Sigishoarze,
kryształy z Medias, jedwabne zasłony z brokatowymi zdobieniami, które są owocem
wieloletniej pracy mniszek z Mołdawii. Budynek zwiedzałam ze znajomą Rumunką,
która do burzenia starówki ma taki stosunek jak ja, ale mimo to uległa pewnemu…wzruszeniu?
„To tak jakby każdy się przyczynił do powstania tego budynku, szkoda, że nie
każdy Rumun miał szanse tu być”. Trzeba przyznać, że chyba jest coś ładnego w
tym wszystkim, no przynajmniej imponującego. W monumentalnej, wysokiej sali
czujesz, że w sumie chciałbyś … wydać tu bal na tysiąc par!
Od strony, gdzie wchodzi się do
części udostępnionej zwiedzających jest średniej wielkości park. Drzewa są
rachityczne, a trawa żółta od słońca. W gorący dzień robi to wrażenie jakiejś upiornej
pustyni, tak jakby wielki budynek miał podziemne korzenie, które wypijają soki
z całej okolicy i nic tak naprawdę nie może rosnąć. Stoi tam plac zabaw, ale
mnie się wydaje że bardziej naturalne byłoby spotkanie tam jakiegoś
nieszczęśliwego ducha, niż roześmianego dziecka.
W czasie wycieczki po Parlamencie
wychodzi się na taras, skąd rozpościera się imponujący widok na długą wstęgę
ulicy z zespołem fontann. Ceauşescu chciał stamtąd przemawiać do ludu, ale nim
było to możliwe stracił władzę i życie w wyniku wydarzeń grudnia 1989.
Pierwszą osobą, która przemawiała
stamtąd był … Michael Jackson. Kiedy zwiedzał Parlament, tłum fanów zgromadził
się u stóp Pałacu. Michael powiedział:
Dzień dobry, BUDAPESZCIE!
wtorek, 7 sierpnia 2012
polityka
Polskie gazety zamilkły na temat Rumunii, tuż po nieoficjalnych wynikach referendum. Tymczasem wyniki nie stały się oficjalne, wręcz przeciwnie, Sąd Konstytucyjny odroczył wydanie orzeczenie w sprawie wyniku referendum do września. Powód? Podniesione przez rządzące partie wątpliwości co do aktualności list wyborczych. Okazuje się, że od dawna nikt nie uaktualniał spisów, a tymczasem liczba ludności uprawnionej do glosowania mogła się znacznie zmniejszyć wskutek migracji.
Do dymisji podał się Minister Spraw Wewnętrznych i zaczęła się roszada. Dwóch ministrów zmieniło stanowiska, premier powołał trzech nowych. Odsyłam do szczegółów: http://www.nineoclock.ro/the-government-strengthens-itself-against-traian-basescu/
Prezydent dalej zawieszony, do wyborów 3 miesiące. Leja na rekordowo niskim poziomie w stosunku do dolara i euro. To oznacza kłopoty dla bardzo przeciętnego zjadacza chleba, ponieważ wiele osób za czynsz i rachunki płaci w euro.
poniedziałek, 6 sierpnia 2012
Geniusz Karpat po raz pierwszy.
Tutaj Nicolae Ceauşescu przemawiał po raz ostatni. Jego przemowy lud nie przyjął z entuzjazmem. Grudniowy blues o pewnym mieście był już nie do zatrzymania.
Potem, dla uczcenia rewolucji postawiono taki pomnik:
Znajoma mówi, że Rumuni nie są zadowoleni z tego co stało się potem z ich rewolucją. A już na pewno nie z tego pomnika. Złośliwi mówią o nim: "ziemniak wbity na pal".
W Rumunii mówi się, że ktoś nabił cię na pal, jeśli cie oszukał.
niedziela, 5 sierpnia 2012
Bellu.
Cmentarze się zwiedza, tak zwiedza
się świątynie. Zapomina się po co powstały. Kościoła nie ogląda się by spotkać
Boga, ale by podziwiać sklepienia i figury; trochę jak w muzeum. Nie odwiedza
się zmarłych, lecz podziwia nagrobki. Co najwyżej jeszcze oddaje się jakiś
rodzaj hołdu założycielom miasta, a na cmentarzach stołecznych – wybitnym
postaciom kultury. Sprawdza się, gdzie spoczywają ci wiecznie żywi, dzięki swym
dokonaniom i lekcjom historii w podstawówce.
Choć na wiekowych cmentarzach
drzewa z pewnością szumią vanitas
vanitatum i memento mori brzmi to zgoła inaczej niż na nowoczesnych
nekropoliach. Rzeźbione w kamieniu anioły są łagodne. Jeśli się nawet spotka
jakiegoś przodka, to napawa to raczej dumą. Daje złudne poczucia zakorzenienia
i jakiejś wartości, która być może płynie w naszych żyłach. Trudno sobie
wyobrazić do końca tych ludzi z przeszłości, zobaczyć zaróżowioną skórę i
gesty, tak żebyśmy mogli sobie przypomnieć o własnym nieuchronnym końcu. Nawet
nie wiemy dokładnie w jakiej sukni powinna nam się objawić wybitna prababka.
Przeszłość na takim cmentarzu jest może i melancholijna, ale nie groźna.
Jest coś fundamentalnie
niestosownego w robieniu zdjęć w takim miejscu. Ale turysta nie jest
pielgrzymem. Turysta jest paparazzim cudzej codzienności i obcej kultury.
Większość skrupułów zostawia w domu przed wyjazdem, razem z tym co nie zmieściło
się w walizce i co, ostatecznie, uznał za zbędne.
piątek, 3 sierpnia 2012
było o literaturze, będzie o języku
Nie mówię po rumuńsku. Im dłużej
ten stan trwa tym bardziej staje się nieznośny. Umiem powiedzieć dzień dobry,
do widzenia, proszę, dziękuję oraz rumianek i żurawina. Żurawina to merişor. S
z ogonkiem czytamy jako sz. Właśnie sobie uświadomiłam, że nawet nie wiem jak
jest pomidor. Za to wiem, jak jest precel. Bo precle są to wszędzie, jeszcze o
tym napiszę. Covrig. Precelek – covrigi.
Rumuński jest najbliższy łacinie
ze wszystkich języków romańskich. Eliade z dumą wylicza słowa, jakie w
niezmienionej formie przetrwały w rumuńskim od czasów Trajana. Wymienia je z
takim ukontentowaniem, i w takiej ilości, że nie zapamiętałam żadnego. Rumuński
czasem brzmi jak włoski, a czasem znów bardzo słowiańsko. Tak to „da”. Nie to „nu”.
To przecież brzmi jak po naszemu.
Są też naleciałości francuskie.
Bardzo wyraźne, zwłaszcza kiedy się czyta. Dziękuję można powiedzieć merci.
Ponoć Rumunom łatwo przychodzą wszystkie języki romańskie. Kiedy wyjeżdżają na
Erasmusa do Hiszpanii, mają osobne kursy, bo uczą się szybciej niż wszyscy. Słyszałam,
że ze znajomością języków germańskich pensja jest wyższa.
W Rumunii mówię po angielsku.
Zaskakująco często to działa bez zarzutu. Jak wrócę do Polski, sprawdzę, czy
u nas też tak łatwo znaleźć osobę z
angielskim, w sklepie, na stacji, w kasie z biletami do filharmonii i na polu
namiotowym.
Kiedy muszę załatwić coś trochę
bardziej skomplikowanego piszę sobie kartki, używając słownika. Lubię to.
Niemową czuję się kiedy ktoś mnie nie rozumie. Kiedy za kartkę dostaję to co
chciałam czuję się panią sytuacji.
Ps. Kapliczka stoi sobie spokojnie gdzieś w Transylwanii. Ma tyle wspólnego z językiem rumuńskim, że jest z Rumunii.
czwartek, 2 sierpnia 2012
Tam, gdzie Argesz, w dolinie
Cerkiew metropolitalna w Curtea
de Argeş istnieje naprawdę w Curtea de Argeş. Istnieje też w postaci swojego
wizerunku na banknocie o nominale jeden lej w pięknym zielonym kolorze,
zielonym jak świeży groszek. Ponadto istnieje w każdym porządnym przewodniku turystycznym,
a także w pieśni o Mistrzu Manole. Nie do końca wiadomo czy to cerkiew wyrasta
z legendy, czy legenda z cerkwi. Być może obie wypływają z pobliskiego
źródełka.
Jedno natomiast jest pewne: pieśń
o Mistrzu Manole jest nie mniej ważna niż piękny, jasny budynek. Istnieje
bowiem kilka wersji pieśni. A pieśń wtedy się zmienia, kiedy jest żywa.
Ja podaję za J.Ficowskim.
Otóż wszystko zaczyna się od
szukania miejsca na budowę. Miejsca szuka pan, a z nim dziesięciu majstrów,
dziesiąty to mistrz Manole. Spotykają pasterza, a pan pyta go o miejsce, gdzie
stoją mury puste i gołe,
rozwalone na poły.
rozwalone na poły.
Pasterz mówi, że złe to miejsce, bo gdy widzą jej psy wyją jakby na pogrzeb. Pan decyduje, że tam też stanąć ma cerkiew.
Majstrowie otrzymują proste
polecenie w stylu wschodniej dyktatury – „za pracę Twą miecz albo trzos”.
Budują więc dzielnie, ale na próżno. Co zbudują za dnia, w nocy obraca się w gruzy.
Pan grozi, że ich zamuruje jeśli cerkiew nie stanie!
Manole śni sen, a w śnie śni mu
się rozwiązanie, którego wolałby nie wyśnić. Zły duch przestanie prześladować
majstrów jeśli w murach zamuruje się żonę lub rodzoną siostrę, któregoś z
budujących. Umawiają się więc, że smutny los spotka pierwszą kobietę, która
przyjdzie ich odwiedzić.
Rano Manole wspina się na
rusztowanie i kogo widzi? Swoją młodą żonę! Prosi więc Boga by zesłał wielki deszcz,
by zawrócił ją z drogi. Bóg modlitwy wysłuchuje, ale rzęsista ulewa nie
zatrzymuje kobiety. Manole modli się o wiatr, który łamał by drzewa. Ale
kobieta idzie dalej.
Manole całuje ją i wita radośnie.
A potem proponuje zabawę, żart, że tak na niby ją zamuruje. I już w milczeniu
układa kamienie. Żona na początku śmieje się, ale gdy
Już muru potęga
coraz wyżej dosięga
aż po kostki u nóg jej
aż po łydki bielutkie
po kolana dziewczęce
coraz wyżej dosięga
aż po kostki u nóg jej
aż po łydki bielutkie
po kolana dziewczęce
Zaczyna się bać i prosić o
zmiłowanie. Gdy:
Objął żonkę mur ciasno
aż po kostki u stóp jej
aż po łydki bielutkie
aż do krągłych jej bioder
aż po piersi jej młode!
aż po kostki u stóp jej
aż po łydki bielutkie
aż do krągłych jej bioder
aż po piersi jej młode!
Wyznaje że wraz z nią zginie
dziecko, które nosi pod sercem. Ale Manole milczy i pracuje dalej.
I ogarniał ją murem
aż do krągłych jej bioder
aż po piersi jej młode,
aż do ust jej różanych,
aż do oczu spłakanych.
aż do krągłych jej bioder
aż po piersi jej młode,
aż do ust jej różanych,
aż do oczu spłakanych.
Ofiara przynosi wyśniony rezultat
i majstrowie kończą budowę. Kiedy pan z zadowoleniem ogląda wynik ich pracy,
pyta majstrów stojących na dachu czy potrafiliby jeszcze piękniejszą budowlę
postawić. Zachęceni sukcesem przechwalają się, że tak. Więc pan nakazuje swym
sługom zabrać drabiny i zostawić majstrów na dachu na głodową śmierć. Wszystko
by nie powstała równie piękna cerkiew.
Majstrowie budują sobie skrzydła
z gontów, ale są one zbyt ciężkie i kiedy próbują poderwać się do lotu, spadają
na ziemię i umierają. Kiedy ma skoczyć Manole, słyszy jak z muru rozlega się
głos.
Mężu! Majstrze Manole!
Mur już dusić mnie zaczął,
moje piersi tak płaczą,
dziecko w łonie mym ginie
w tej ostatniej godzinie!
Mur już dusić mnie zaczął,
moje piersi tak płaczą,
dziecko w łonie mym ginie
w tej ostatniej godzinie!
Nim Manole skacze, pęka mu serce.
Spadło martwe już ciało
Co się w miejscu tym stało?
Stała się studzieneczka
a w niej wody troszeczka
Słonej wody dziś da mi,
bo zmieszanej ze łzami.
Spadło martwe już ciało
Co się w miejscu tym stało?
Stała się studzieneczka
a w niej wody troszeczka
Słonej wody dziś da mi,
bo zmieszanej ze łzami.
środa, 1 sierpnia 2012
koniec z polityką. teraz będzie o wojnie.
Tutaj stał kiedyś teatr, a teraz stoi kawałek teatru i hotel. W czasie I WŚ chcieli wysadzić główny urząd telekomunikacyjny, który do tej pory jest jak był. Bomba trafila w teatr i ocalał tylko ten fragment.
Ktoś wymyślił to ładnie. W szkalnym budynku odbija się miasto. Można sobie wyobrazić, ciągle można sobie wyobrazić, jak do teatru wchodzą kobiety w pięknych sukniach przywiezionych prosto z Paryża. Bo dla bogaczy żadna prowincja nie jest prowincją. Po drugiej stronie ulicy po dziś dzień stoi restauracja Capsa, która wygrywała złote medale na wystawach w Paryżu i Wiedniu. Belle epoque na wyciągnięcie ręki.
poniedziałek, 30 lipca 2012
wszyscy wygrywają
Jutro pełne wyniki, ale zgodnie z
cząstkowymi Prawie 87% głosujących opowiedziało się za usunięciem prezydenta.
Zagłosowało jednak zaledwie 44% uprawnionych i tym samym referendum jest
nieważne. Obie strony konflikty ogłosiły zwycięstwo własne oraz demokracji.
„no to cyrk trwa dalej” –
skomentował znajomy.
niedziela, 29 lipca 2012
wszyscy głosują
“But the leaders of Europe’s main powers should
also reflect on their own role: if they pay so little attention to the
democratic and legal niceties in Brussels, they should not be too surprised if
people like Mr Orban and Mr Ponta think they can run wild at home.”
The Economist, http://www.economist.com/node/21558575
“Gdybym ja był kapitanem
Titanica, statek by nie zatonął”
Prezydent (wcześniej kapitan) na twitterze, tydzień
przed referendum, które zdecyduje czy znieść go z urzędu
Dzisiaj w Rumunii referendum.
Magiczny trik polega na tym, że nawet Ci, którzy nie głosują w pewnym sensie
głosują. Ale po kolei.
Prezydent w Rumunii, wybierany w
wyborach powszechnych jest formalnie niezależny. Praktycznie, sprawujący ten
urząd obecnie - Traian Băsescu, ma silne powiązania z jedną a partii. Pech (?)
chciał, że akurat nie ma ona większości w Parlamencie. Sprawujący funkcję
premiera od maja br. Victor Ponta i prezydent nie lubią się zanadto. Rzecz dość
częsta i jakby skądś nam znana, ale w tym wypadku posunięta do ekstremum. Pan
prezydent i pan premier kłócili się np. kto ma jechać do Brukseli (też brzmi dziwnie znajomo), tyle że po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który
jednoznacznie wskazał na prezydenta … pojechał premier.
Premier Ponta został oskarżony o
plagiat w rozprawie doktorskiej. Oskarżenia miały być polityczne i inspirowane przez środowisko prezydenta. Ponta w pierwszym odruchu publicznie
oświadczył, że gdyby dowiedziono plagiatu podda się
do dymisji. Potem jednak zmienił zdanie, tłumacząc, że nie z powodu doktoratu
został premierem, więc z powodu doktoratu nie będzie rezygnował. Wspomniał też,
że zgodnie ze zwyczajami panującymi na Uniwersytecie w Bukareszcie jeśli
wymienia się książkę w bibliografii, nie trzeba tak zaraz co chwila oznaczać
przypisu… Trzy różne komisje wypowiedziały się w temacie, dwie potwierdziły
plagiat. Sytuacja była mocno komentowana w prasie krajowej, prasa zagraniczna
zaczęła roztrząsać sytuację w Rumunii, kiedy konflikt zaczął zagrażać rządom
prawa.
Gabinet Ponty zdołał przegłosować
ograniczenie kompetencji Trybunału Konstytucyjnego, przeniósł kontrolę nad
Rumuńskim Instytutem Kulturalnym z prezydenta na parlament, wymienił rzecznika
praw obywatelskich i przewodniczących obu Izb. Wreszcie, na początku lipca, wszczął
procedurę impeachmentu wobec prezydenta. Jego obowiązki przejął mianowany
zaledwie parę dni wcześniej nowy przewodniczący Senatu. Czy prezydent utrzyma
urząd rozstrzygnie właśnie dzisiejsze referendum. Zaniepokojenie wyraziła
unijna komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding, a premier został wezwany na
rozmowy z przewodniczącym Rady Europejskiej Hermanem van Rompuy oraz
przewodniczącym Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. Krytyczne uwago zgłosili też
ambasadorowie Niemiec i USA w Bukareszcie. (Warto spojrzeć na stronę
niemieckiego MSZ - http://www.auswaertiges-amt.de/EN/Aussenpolitik/Laender/Aktuelle_Artikel/Rumänien/120711-ROUKrise.html). Być może właśnie oddaliło się wejście Rumunii do strefy Schengen.
Żeby referendum było ważne
zagłosować musi 50% uprawnionych. Dlatego też opozycyjna partia oraz prezydent
wezwali do bojkotu referendum. Za prezydentem głosuje więc pogoda – jest gorąco
i wielu nie będzie chciało opuszczać klimatyzowanych mieszkań.
Znajoma wybiera się na głosowanie,
ale chce wrzucić nieważny głos. „Byłoby wspaniale gdyby wszyscy tak zrobili”.
Czerwona karta dla wszystkich graczy, nie wiadomo czy choć
jeden zejdzie z boiska.
A już w listopadzie – kolejne wybory
parlamentarne.
sobota, 28 lipca 2012
Kable, normalnie kable.
To nie jest odważna instalacja,
która ma podkreślić coś bardzo hipsterskiego w letniej kolekcji Armaniego. To
jest po prostu bardzo standardowy zespół kabli w Bukareszcie.
O wężowych splotach tych kabli
można by pewnie napisać jakąś odę. Można by też tropić od kiedy tak jest czy to
niedbalstwo XIXwieczne czy właśnie komunistyczne? Jednak, ja sądzę, że niedbalstwo
nie wymaga żadnego śledztwa, lenistwo tłumaczy się samo przez się.
Więc, kiedy w górskich
miasteczkach widzę niezdjęte świąteczne lampki (ale się nie palą!) to już się
bardziej uśmiecham niż dziwię. Kiedy Mikołaja widzę normalnie w schronisku na
górskiej polanie, w lipcu, to sobie myślę, że to nawet urocze, w sumie takie
góry piękne, to i Boże Narodzenie może być zawsze. Merry Christmas!
O 10 wychodzę na kawę do malej
knajpki. Szukam Mikołaja. Jest. Między obrazkiem z Casablancą (trochę krzywy
Bogart) a plakatem ze Zmierzchu. Dopiero, gdy kończę kawę, uświadamiam sobie,
że może to nawet trochę dziwne jest, że siedząca obok para (kobieta i
mężczyzna, średni wiek, średnia uroda, średni status materialny) zamawia sobie
po piwku.
wtorek, 24 lipca 2012
Wyznanie.
Skoro już ostatnio było
bulwersująco, to odważę się wyznać. Choć wiem, że może nikt mnie nie odbierze
na lotnisku. Albo zjawią się fani Stokera i będą na mnie patrzyć jak na polską
reprezentację po meczu z Czechami. A więc…Nie pojechałam zobaczyć zamku Drakuli.
Mogłam sobie zrobić tam zdjęcie. Mogłam kupić koszulkę, kartkę, kubek, magnes na lodówkę i wszystko
z Drakulą. Pewnie nawet rumuńskie tłumaczenie Zmierzchu. Mogłam, ale nie
pojechałam.
Two roads
divereged… I took the one less traveled by…
Byłam w Braszowie i mogłam
pojechać do zamku Bran, który obwołany jest zamkiem Drakuli. Tyle, że pierwowzór
tej postaci – Wład Palownik, raczej nigdy w tym uroczo położonym na skale zamku
nie był. Ponoć nawet władze zamku się od tego odżegnują, tylko sprzedawcy
pamiątek nie mają zamiaru.
Więc ja skierowałam swoje kroki
do zamku Peles, którego krwawe dzieje ograniczają się co najwyżej do zmarłych w
nim osób. Wśród nich pierwszego króla Rumunii, który to nie dość, że był
Niemcem to jeszcze, Hohenzollernem. Zamek Peles to jego letnia rezydencja i
jeden z najnowocześniejszych zamków w Europie, od samego początku zelektryfikowany. Do tego wygląda trochę jak z
baśni braci Grimm i jest niemiecki na wskroś. Wnętrza duszne i bogate do zawrotu
głowy.
Przypominająca Peggy z mupetów przewodniczka,
angielskim wyraźnym do bólu szczęk tłumaczy nam, że w czasie I wojny światowej
parlament Rumunii zadecydował o zachowaniu neutralności. Pierwszy król Rumunii,
który nie dość, że był Niemcem to jeszcze Hohenzollernem, zmarł na zawał, kiedy
usłyszał o tej decyzji.
Ps. A „prawdziwym” zamkiem
Drakuli był prawdopodobnie ten w Poienari, z którego dziś tylko ruiny…
poniedziałek, 23 lipca 2012
Przedmurze.
„po tym zwycięstwie [Stefana nad
armią Solimana Paszy w 1457] Książę rumuński nakazał swoim ludziom wspólne
odmawianie modlitw oraz ogłosił czterodniowy post. Zarządził także budowę
klasztoru, albowiem jako człowiek wierzący przypisywał Bogu to zwycięstwo.
Wynagrodził tych, którzy
zasłużyli się w walce oraz nakazał, aby ważniejszych więźniów w uroczysty sposób
wbito na pal. „Kiedy wielu oferowało mu ogromne łupy w zamian za wolność,
odpowiadał: <<Skoro jesteście tacy bogaci, to dlaczego przybyliście do
mojego biednego kraju?>>”
Mircea Eliade, „Rumuni. Zarys
historii”
Bitwa, post, klasztor, wbijanie
na pal. Tyle o mentalności XV-wiecznej.
A powołując się znowu na
autorytet autora, pozwolę sobie przedstawić te oto bulwersujące wieści. Otóż
Rumunia jest przedmurzem chrześcijaństwa, obrońcą chrześcijańskiego świata, europejskich
wartości, drugą armią, po tej Karola Młota pod Poitiers. Tak, tak. Nie Polska.
Znaczy Polska może i też, ale potem. Kiedy Rumunii walczyli tak dzielnie, myśmy
się układali z sułtanem. Podli!
Pytanie na dziś. Ile jeszcze jest
takich przedmurzy? Narodów i państw, „wypełniających dość niewdzięczną misję, a
na które świat niestety nie zwrócił uwagi?”
niedziela, 22 lipca 2012
Pomidorki.
Obok mieszkania mam targ z
warzywami i owocami. Pierwsze pomidory i pietruszkę kupiłam u sympatycznej pani, która miała nadzieję, że jak będzie
mówić do mnie bardzo powoli to ja wszystko zrozumiem (złudna nadzieja). Poszłam
więc do niej po kolejne pomidory z bezczelnym uśmiechem, i jak z znowu zaczęłam
tłumaczyć po angielsku, że ja nie stąd, chyba mnie sobie przypomniała. Ponownie
bardzo powoli i uparcie próbowała się ze
mną skomunikować po rumuńsku (bezskutecznie). Coś mi nawet pokazywała palcami,
żebym mogła zrozumieć ile mam zapłacić, ale ja nic nie zrozumiałam i z tego.
Jak chciałam kupić ogórki, do dała mi od kolegi ze straganu obok, pokazując, że
on ma ładniejsze. Wzruszyłam się. Będę już zawsze u niej kupować pomidory.
Nawet jakby wszystkie miała zgniłe! Coś
mi z tego wzruszenia przeskoczyło między synapsami i przypomniałam sobie, że w
przewodniku była oto taka przydatna fraza: Sunt din Polonia (jestem z Polski).
Jaka reakcja! Pani ze straganu była taka oszołomiona i zadowolona z tego faktu,
że bałam się, że zaraz po tym jak podzieli się tą radosną informacją z panem od
ładniejszych ogórków, obiegnie cały targ, żeby każdy usłyszał! Wzruszyłam się
jeszcze bardziej. Będę u niej kupować już zawsze i pomidory, i pietruszkę.
Choćby były zgniłe (zwłaszcza że wtedy dostane świeże od kolegi obok).
Odcinek pierwszy.
Wychodząc z metra, tak naprawdę schodzisz
w dół i wstępujesz w kolejny krąg piekielny. Uderza Cię gorąco, oślepia. Jest
tłoczno, mijasz ludzi trochę intuicyjne, jak kule z ciepła. Samochody i piesi prowadzą wojnę o
panowanie na kolejnych Piata. Podział między chodnikiem i ulicą, zielonym i
czerwonym światłem, lekko się zaciera. Ktoś sprzedaje lawendę. Ale jeśli
czytając „lawenda”, widzisz jasno ubraną kobietę, która subtelnym gestem chowa
w kieszeni drobne od dystyngowanego starszego pana w lnianym garniturze - to wyobraźnia znosi Cię na manowce. Chuda,
ciemna ręka, wyciąga w Twoja stronę wąską zakurzoną wiązkę, robisz większy krok
omijając pękniętą chodnikową płytę. Mijasz psa, który oszczekuje innego.
Staruszka po Twojej prawej cofa się ostrożne na lewo, dalej od psiej awantury.
Wycofujesz się jeszcze bardziej na lewo niż ona.
Nagle masz ochotę zapalić
papierosa, wypić espresso, albo i palinkę, tak żeby doprowadzić krew do
wrzenia. Zamienić się w warstwę popiołu, którą ostatnim tchnieniem rozprószysz po chodniku. Nie masz co liczyć na wiatr. Wiatr nie istnieje.
Tymczasem chowasz się w jednej z uroczych
uliczek starówki. W knajpie tak hipsterskiej, że nie tyle Warszawa, co Berlin
by się nie powstydził, wypijasz lemoniadę z wielkiego słoika (takiego, w którym babcia mogła by Ci zawekować bigos).
Złe miłego początki.
Zanim się pojawiły w mojej głowie
jakieś majaczenia o Małym Paryżu czy wyburzonych 20 cerkwiach, były takie oto
zachęcające do wyjazdu rozmowy.
Rozmowa pierwsza: Gratulujemy wyboru!
Ja: No i wtedy już będę w drodze do Bukaresztu.
X: A nie Budapesztu? Myślałem, że do Budapesztu…Bez sensu!
X: A nie Budapesztu? Myślałem, że do Budapesztu…Bez sensu!
Rozmowa druga: Dobre rady.
No i kup gaz pieprzowy.
Bezpańskie psy robią się agresywne od upału.
Rozmowa trzecia: mini wykład o wrednym słowie „lepiej”.
B. był w Bukareszcie przez trzy lata.
Wysłała go korpo i teraz odsyła do
Warszawy. B. cierpli, bo kocha Bukareszt, a może bardziej swoje w nim życie,
mniej anonimowe i bardziej wystawne. Próbuje więc mi tak opowiadać, żebym
trochę sobie wzięła z jego entuzjazmu i zadomowienia. Jednak ciągle mówi używając
słowa lepiej i w tym lepiej grzęźnie po uszy. Bo „lepiej” to wciąż nie jest
„najlepiej”, a być może nawet nie jest to „standardowo”, co najwyżej „zrobili
taki postęp odkąd przyjechałem”, więc było jeszcze gorzej a ciągle nie jest
dobrze?!
Subskrybuj:
Posty (Atom)